- 1 cz, nuęsa wołowego (najlepiej ogonówka)
- 1 cz. mięsa wieprzowego (najlepiej łopatka)
- 1/2 cz. podgardla wieprzowego
- 1/2 cz. wątróbki (najlepiej wołowa lub cielęca, ale może być dowolna inna).
Do tego pozostałe składniki - proporcje na ok kilogram mięsa:
- 2 marchewki
- 2 pietruszki
- seler wielkości cytryny (bulwa lub naciowy - ok 1 łodyżki)
- cebula - wielkości selera
- liść laurowy
- 4-5 ziarenek ziela angielskiego
- 5-6 ziarenek pieprzu
- 2-3 jajka
- 1 czerstwa bułka
- 1-1,5 łyżeczki imbiru
- 1/2 gałki muszkatołowej (polecam gałkę w całości i tarcie jej w domu)
- sól (ok łyżeczki - zawsze można dosolić)
Wykonanie:
Zaczynamy od mięsa (wszystko oprócz wątróbki) - kroimy je na duże kawałki (powiedzmy wielkości pięści). Zalewamy wodą do 2/3 wysokości mięsa (uwaga - łatwo nalać za dużo wody i wtedy pasztet jest okropnie mokry i b. długo się piecze). Dodajemy liść laurowy, ziele angielskie i pieprz. Gotujemy pod przykryciem, na małym ogniu ok 1,5 godziny.
W trakcie gotowania dorzucamy włoszczyznę (wystarczy ją obrać, kroić nie trzeba, bo i tak wystarczająco dużo czasu się będzie gotowała). A. jeśli zamiast selera zwykłego daje się seler naciowy - to jego trzeba pokroić na kawałeczki - bo inaczej trudno się pozbyć długich łyk.
Na 10 minut przed końcem gotowania dodajemy wątróbkę i sól.
Po zakończeniu gotowania, do gara wrzucamy bułkę a wyjmujemy liść laurowy. Następnie (ja zawsze czekam aż mięso wystygnie choć trochę) - wszystko co jest w garze mielimy przez maszynkę do mięsa (razem z pieprzem, wodą i warzywami.. ). Jeśli sitko do mielenia jest drobne - wystarczy zmielić wszystko 3 razy - a jeśli nie - to nawet i 7. Wszystko wg uznania.
Do zmielonej masy dodajemy imbir, gałkę i jajka i dokładnie mieszamy. W tym momencie można też dodać pieprz lub/i sól - jeśli jest taka potrzeba.
Przekładamy do wysmarowanych tłuszczem blaszek. (ja wkładam tak na ok 1/2 wysokości blaszki - lepiej mi się piecze; troszeczkę pasztet rośnie, ale niewiele).
Pieczemy ok 1,5 godziny w 160 st z termoobiegiem . Niestety czas pieczenia może być inny - wszytko zależy od tego jak dużo wody w mięsiebyło i jaki mamy piekarnik. Jak w zeszłym roku piekłam bez termoobiegu, to i 2,5 godziny w 180 st mi nie wystarczyły...
Po upieczeniu pasztet należy wyjąć z blaszek - ale polecam to zrobić jak on już troszkę przestygnie - wyjmowanie go na gorąco może skutkować rozpadnięciem się pasztetu.
Ps. w tym roku wypróbowałam pasztet nadziewany śliwkami - po prostu suszone śliwki ułożyłam w środku pasztetu. Wyszło fajnie:
UWIELBIAM domowy pasztecik ;d
OdpowiedzUsuńDomowe wyroby! Najlepsze na świecie:)
OdpowiedzUsuńZapraszam do nas
Buziaczki:*